Słoneczne wieści #8
Komiksogranda, powolne postępy prac nad "Moret" i polecajka "Dziecka Rosemary".
Cześć, słońca! Mam wrażenie, że minęły wieki od mojego ostatniego wpisu - mogłoby się wydawać, że to znaczy, że dzisiejszy będzie długi… ale nie! Przychodzę raczej z niewielką ilością wieści i mocno zaległą recenzją, więc tym razem się nie rozpisałam, bo zwyczajnie nie miałam weny (większość kretywnej energii przeznaczam ostatnio na rysowanie). Ale chciałam dać wreszcie znać, co tam u mnie twórczo (i okolicznie) słychać.
Komiksogranda ‘25
Szybka informacja niemal z ostatniej chwili - równo za tydzień (czyli 29.03.2025) pojawię się w Tczewie na wydarzeniu Komiksogranda. Tym razem wyjątkowo będę ze stoiskiem sama, bo SEMPowe koleżanki zasłużenie odpoczywają od imprez. Serdecznie zapraszam!
Powolne postępy prac nad “Moret”
Cóż… liczyłam, że będę mogła napisać Wam coś bardziej konkretnego albo optymistycznego, ale jak sam tytuł tego segmentu już Wam powiedział - idzie powoli. Rok temu, jak wysyłałam pierwsze “Słoneczne wieści”1, informowałam Was o skończonym drugim rozdziale. W tej chwili dopiero kończę… trzeci. I jest mi trochę głupio.
Przetyrał mnie ten rozdział okrutnie. Czego w nim nie ma! Kilkuosobowe zgromadzenie, zbroje, konie, wnętrza i natura, przemoc, a nawet odrobina nagości! To oczywiście dobrze dla opowieści, ale ciężko dla autorki. Jakby tego było mało, podczas gdy wcześniejsze dwa rozdziały oscylują w okolicach 40 stron, ten dobija już niemal do 60! (Prawdopodobnie będzie 59, ale nic nie mówię na pewno, dopóki nie skończę.) W międzyczasie musiałam jeszcze zrobić przerwę na przygotowanie wydania prologu “Moret”, która wydłużyła się bardziej, niżbym sobie tego życzyła… Powiedzieć, że mnie tak wolne tempo zaczyna niepokoić, to mało. Nie chcę, żeby “Moret” było ostatnim komiksem, jaki narysuję w swoim życiu, bo planuję jeszcze dwie opowieści z tego uniwersum, a poza uniwersum mam pomysły na inne, krótsze historie! Ale przy tym tempie boję się, czy uda mi się to wszystko zrealizować. Staram się nie dopuszczać do siebie czarnych myśli, ale wiecie, jak to jest - często przychodzą same i wciskają nam głupoty, że nie damy rady…
W takiej sytuacji staram się mówić moim czarnym myślom: “Taaak? Potrzymajcie mi herbatę!” i po prostu dalej przeć do przodu. Nawet jeśli prace idą powoli, to pocieszam się tym, że idą. I tym, że mimo różnych trudności, rysowanie “Moret” sprawia mi dużo frajdy. Szczególnie, że w rozdziale, o którym cały czas mowa, pojawia się chyba moja ulubiona postać z tej historii - przedstawiona na poniższych kadrach generał Zells Viggo!


Wiem, że gdyby nie kilku-miesięczna przerwa, prawdopodobnie rozdział byłby dawno skończony, ale niestety jest jak jest. W takiej sytuacji mówię z góry, z wielką przykrością, że pierwszy tom na 100% nie ukaże się w tym roku. Oczywiście, jak zawsze w takiej sytuacji, wraca do mnie myśl: “a co, gdybym skróciła tom z 6 rozdziałów do 4?” - wtedy mogłabym się wreszcie cieszyć od dawna upragnioną premierą. Ale przy tworzeniu “Moret” nieustannie towarzyszy mi coś, co nazywam WIZJĄ. I jednym z elementów mojej WIZJI jest to, by każdy tom kończył się w określonym momencie. Jakakolwiek zmiana w tym względzie zaburzyłaby mi plany na kolejne tomy… A poza tym, chcę, żeby ten komiks zamknął się w dokładnie 8 tomach, bo pasuje mi ta liczba do tej historii! I basta!
Także proszę Was wszystkich o cierpliwość. Przyda się ona i Wam, i mi!
(Dużo wykrzykników, bo w związku z “Moret” mam w sobie dużo pasji i emocji!)
Książkowa polecajka: “Dziecko Rosemary”
W poprzednich Słonecznych wieściach zamieściłam recenzję “Młota na poetów”, który dość krótko tkwił w mojej kupce wstydu. Na swój moment znacznie dłużej czekało “Dziecko Rosemary”, które kupiłam chyba jeszcze w 2023 roku. A nabyłam tę książkę, bo nie miałam dotąd okazji obejrzeć filmu (a chciałam!)… i miała bardzo ładną okładkę (widzicie już moje modus operandi?). Spójrzcie tylko:
Niemal od początku planowałam przeczytać tę książkę w okresie przed-halloweenowym, żeby wczuć się w październikowy nastrój. Dlatego sięgnęłam po nią na samym początku października 2024… I przyznam, że nie spodziewałam się tak błyskawicznej lektury - skończyłam ją na drugi dzień! A to świadczy o tym, że nie tylko wciągnęła, ale po prostu dobrze się ją czytało. “Dziecko Rosemary” zostało napisane językiem nieskomplikowanym, ale nie prymitywnym - emocje głównej bohaterki, Rosemary, z której perspektywy poznajemy historię, były czytelne, a prostota jednocześnie zachęcała do “wypełniania luk”, co pozwoliło mi lepiej wczuć się w jej przeżycia.
Fabuła z gruntu rzeczy też jest dość prosta. Całość zaczyna się w chwili, gdy Rosemary wraz ze swoim mężem (aspirującym aktorem) wprowadza się do starej kamienicy - całkiem urokliwej, mimo swej niepokojącej historii. Bohaterka, która nie pracuje i marzy o dziecku, poznaje nieco może wścibskich, ale serdecznych sąsiadów. Szybko jednak zaczyna się robić niepokojąco, choć Rosemary zdaje się początkowo nie zwracać na to uwagi… W ogóle można powiedzieć, że jest ona postacią mocno naiwną, ale ukazaną w taki sposób, że jej naiwność nie irytuje - przynajmniej ja tak jej nie odebrałam. Raczej jej współczułam, bo mimo elementu wykraczającego poza ramy naszej rzeczywistości, jej relacja z otoczeniem została pokazana całkiem przekonująco i realistycznie.
[MIĘKKI SPOILER W NASTĘPNYM AKAPICIE]
Swoją drogą, niesamowicie zaskoczył mnie fakt, że Rosemary w czasie ciąży… piła alkohol! I nikt z jej otoczenia nie zwrócił uwagi, że to może zaszkodzić dziecku! Szybko jednak uświadomiłam sobie, że książka została napisana w latach 60 XX wieku. Wygląda więc na to, że szkodliwość alkoholu na rozwój płodu stała się powszechnie znana później… Bardzo ciekawe są takie zderzenia w sumie nie tak dawnej historii ze współczesną rzeczywistością i obecnym stanem wiedzy.
[KONIEC SPOILEROWEGO AKAPITU]
Podsumowując, “Dziecko Rosemary” nie było książką, której treść by mnie zaskoczyła czy wystraszyła - być może też dlatego, że nie sposób uniknąć spoilerów do dość znajej filmowej produkcji sprzed lat. Ale były momenty, szczególnie pod koniec, które trzymały mnie w napięciu, mimo wiedzy, do czego zmierza finał opowieści. Choćby z tego powodu gorąco polecam! To bardzo ciekawa lektura, sprawnie łącząca w sobie obyczajówkę, dramat i horror, która mnie wciągnęła. Ale czy powinno to dziwić kogokolwiek, kto zna mojego “Komornika dusz”?
To wszystko na dziś. Dziękuję Wam za obecność, za uwagę, za subskrybowanie newslettera! Widziałam, że od ostatniego razu znów parę osób dołączyło do naszego skromnego grona, za co jestem niezmiennie ogromnie wdzięczna ❤️ Pozdrawiam słonecznie i do następnego! 🌞
W istocie mój blog/newsletter został założony lekko ponad rok temu, bo 11 marca 2024, a pierwsze wieści rozesłałam 21 marca! Powinnam pewnie przeprowadzić jakąś skromną celebrację, ale jak sami pewnie widzicie po tym wpisie, moja energia idzie ostatnio gdzie indziej…
Fajnie Cię znowu czytać :) Rób komiks tyle czasu, ile potrzebujesz, lepszy dopracowany i zgodny z Twoją wizją za rok niż wydany na łapu capu bule szybciej